piątek, 11 stycznia 2013

Wstałam wcześnie rano. Słońce jeszcze nie wzeszło. Wokół panowała cisza. Ubrałam się w zostawione przez gospodarzy ubranie. Pod długą, flanelową koszulą zapięłam pasek. Wcześniej przytroczyłam do niego sakiewkę z suszonymi ziołami i innymi magicznymi ingrediencjami. Do spodni przypięłam dwie pochwy z nożami w środku. Krótki sztylet wsunęłam do jednego z wysokich butów. Na ręce nałożyłam kastety, które ukryłam pod cienkimi rękawiczkami. Na koniec zapięłam na ręce branzoletkę z białym wężem. Nie czekałam na śniadanie, nie pożegnałam się. Szpiedzy, tacy jak ja nigdy tego nie robili. Najważniejsze było zadanie. Poza tym, pożegnania wywołują uczucia, a one mogą zaszkodzić misji. Cicho wymknęłam się z domu zabezpieczając drzwi zaklęciem. Szłam w stronę pobliskiej stadniny. Według informacji podanych mi przez Leigh'a, właśnie tam znajdował się poszukiwany przez nas koń. Po 30 minutach marszu stanęłam przed bramą. Obok znajdowała się tablica ogłoszeń. Obok informacji o jazdach konnych i obozach, powieszono kartkę z ofertą pracy w stadninie. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Śmiało weszłam na dziedziniec. Otaczały mnie różne budynki. Na każdym z nich powieszono tabliczkę z informacją o przeznaczeniu budynku. Dzięki temu już po chwili znalazłam administrację. Zapukałam do drzwi, a po usłyszeniu "proszę" weszłam do środka. Znalazłam się w dość małym pokoju. Ściany pomalowano na niebiesko. Na środku stało duże biurko. Za nim znajdowały się szafy na dokumenty i stosy papieru.
- Dzień dobry. - odezwałam się, starając się, aby mój głos nie brzmiał zbyt pewnie.
- Witam w stadninie Last Harbor. W czym mogę ci pomóc? - dobiegło zza biurka. Po chwili zobaczyłam niską kobietę siłującą się jedną z szuflad. Odrobiną magii odblokowałam zamek. - Uf... Nareszcie udało mi się to otworzyć. - wyciągnęła jakąś teczkę i położyła na jednym ze stosów. Odwróciła się do mnie. - A więc co cię do nas sprowadza?
- Widziałam na tablicy ogłoszenie odnośnie pracy. Chciałabym spróbować je zdobyć. - starannie dobierałam ton i barwę głosu wplatając w nią drobiny zaklęcia uległości i podporządkowana.
- Oczywiście. Zaraz dam ci formularz do wypełnienia... Tylko go znajdę... -
Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu. Zabrała jedną z kartek leżącą w kupce na szafie i podała mi. Przeczytałam pierwsze z pytań. Zamknęłam oczy, aby łatwiej wczuć się w rolę. Już po kilku minutach z uśmiechem oddałam wypełnioną ankietę.
- A więc, El de Moon zadzwonię do jednej z naszych instruktorek, aby przeprowadziła twój egzamin praktyczny.
Prawie natychmiast po telefonie sekretarki do pomieszczenia weszła wysoka kobieta o jasnych włosach. Ubrana była w bryczesy i koszulkę z logo stadniny.
- Witaj...
- El - podpowiedziałam.
- El. Jestem głównym zarządcą tej stadniny, więc to ja przeprowadzę twój test. Pójdź do siodlarni i znajdź szczotki i potrzebni ci ekwipunek dla konia Skittish. Wyczyść go i przygotuj do jazdy. Od ciebie zależy, jakiego typu ekwipunek wybierzesz. Przyjdź z koniem na dziedziniec za 20 minut.
Wybiegłam z pomieszczenia. Odszukałam wzrokiem tabliczki z odpowiednim napisem i pobiegłam w jej stronę. W pokoju, w którym się znalazłam całą powierzchnię wypełniały stojaki i półki. Trochę czasu zajęło mi znalezienie odpowiedniego pudełka. Zabrałam ze sobą jeszcze tylko uwiąz. Wtedy do pomieszczenia wszedł jeden z pracowników stadniny. Zapytałam się go, gdzie znajdę mojego konia. Udałam się w stronę stajni numer 2. W środku pachniało sianem i sierścią. Prawie natychmiast znalazłam Skittish'a. Na mój widok postawił uszy i cofnął się kilka kroków. Powoli podeszłam do drzwi i poczekałam aż zwierzę samo do mnie podejdzie. Gdy moja ręka i skóra konia zetknęły się ze sobą, przeszedł między nami impuls. Nawiązałam z nim porozumienie. Bez gwałtownych ruchów weszłam do boksu i delikatnymi, miarowymi ruchami usunęłam cały bród z sierści wierzchowca. Przypięłam uwiąz do kantaru i wyprowadziłam konia. Egzaminatorka już na mnie czekała.
- Czy twój koń jest gotowy? - zapytała z powątpiewaniem. Przytaknęłam. - Zaczynajmy więc.
Ruszyłyśmy w stronę mniejszego z wybiegów. Zaprowadziłam zwierzę na środek i na odpowiedni znak lekko wskoczyłam na konia. Wierzchowiec nie poruszył się, czekając na moje rozkazy, co najwidoczniej wywołało wielkiego zdumienie kobiety. Nakazała mi jazdę.
- Rozgrzej go, a później pokaż, co potrafisz! - krzyknęła i zeszła na trybuny.
Pozwoliłam zwierzęciu zapoznać się z otoczeniem i rozluźnić. Gdy się uspokoił i zwrócił uszy w moją stronę wydałam sygnał do przyspieszenia. Ręce położyłam luźno na kolanach. Kazałam wykonać woltę, a następnie przejechałam na środek i zrobiłam dużą ósemkę. Koń nie zwracał uwagi na nic, poza mną. Nawet przejeżdżające samochody i krzyczące dzieci nie płoszyły stworzenia. W kłusie pokonałam leżące drągi i zagalopowałam, aby przeskoczyć przeszkodę. Wyhamowałam konia przed instruktorką.
- To było wspaniałe. Nie wiem, jak go opanowałaś, ale on na prawdę chciał cię słuchać. Masz tę pracę! I to od zaraz!

1 komentarz: