wtorek, 26 marca 2013

Spojrzałam na piętrzący się przede mną szpital. Odetchnęłam głęboko. Spokojnym krokiem weszłam do środka. Wnętrze było jasne i przestronne. Na przeciwko drzwi znajdowała się rejestracja. W pomieszczeniu nie było tak dużo ludzi jak się spodziewałam. Podeszłam do patrzącej na mnie pani przy okienku.
- Yyy... Dzień Dobry. Nie wie pani, gdzie może być taki młody człowiek... Wczoraj przywieziono go ze stadniny. Uderzył o ogrodzenie i stracił przytomność... - mówiłam niepewnie. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować.
- Jest pani jego krewną?
- Nie, jestem pracownikiem stadniny. Chciałam dowiedzieć się, co się stało.
- Nie jestem pewna, czy można mi udzielać informacji o pacjencie, jeżeli nie jest pani krewną. Proszę udać się do lekarza prowadzącego, pokój 230, 2 piętro.
- Dziękuję.
Okręciłam się wokół własnej osi, ale nie mogłam znaleźć schodów. Pani z wyrozumiałym uśmiechem wskazała mi je ręką. Skinęłam jej głową i ruszyłam w ich stronę. Dość szybko trafiłam na odpowiednie piętro, ale znalezienie tego pokoju wcale nie było takie proste. Delikatnie zapukałam do środka, kiedy usłyszałam proszę, lekko uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka.
- Proszę wejść. Jest pani krewną któregoś z mich pacjentów.
- Nie nie jestem krewną, ale chciałam odwiedzić jednego z nich.
- Wie pani może jak on się nazywa?
- Nie ale został wczoraj przywieziony z stadniny. Miał ranę na głowie. Od uderzenia.
- Mam takiego pacjenta pod moją opieką, ale niestety na razie znajduje się w śpiączce.
- Czy mimo wszystko mogę się z nim zobaczyć?
- Kilka minut, nie dłużej.
Lekarz poprowadził mnie do innej. Sali stało tam kilka łóżek. Natychmiast znalazłam to, w którym leżał napastnik. Podeszłam do niego. Patrząc na jego spokojną twarz trudno było uwierzyć, że mógł tak precyzyjnie atakować. Delikatnie pogładziłam jego dłoń. Nagle wpadł mi do głowy pomysł. Może przeszukam jego wspomnienia? Mocniej złapałam go za nadgarstek i wysłałam w tamtą stronę mój umysł. Metodycznie przerzucałam wspomnienia. Część  nich była zamglona. Choć znalazłam kilka odpowiedzi, w mojej głowie zrodziły się kolejne pytania. Przynajmniej przypuszczałam już kto mógł go wysłać do mnie. Jednak nigdzie nie było jego twarzy.
- Jest bardzo ostrożny - pomyślałam.
Wróciłam do siebie. Jeszcze raz delikatnie pogładziłam jego dłoń i cicho wyszłam z sali. Ponieważ Iraja jeszcze nie przyjechała, uznałam, że mogę udać się do biblioteki. Sądziłam, ze znajdę tam coś, co choć odrobinę rozjaśni cała tą zagmatwaną sprawę.

piątek, 1 marca 2013

- Hej, nie śpij mała!
Otworzyłam oczy. Kiedy zasnęłam. I ile czasu trwałam w letargu. Mój umysł szalał, ale czułam się o wiele lepiej. Lekka siwizna i zmęczona twarz podpowiedziały mi, że był blisko 50. Miał ciężkie spojrzenie. Jego oczy widziały więcej niż przeciętny człowiek zobaczy w przeciągu całego życia. Dodatkowo praca i związana z nią papierkowa robota wykańczały go.
- Nazywam się Robert Kryty. Wiem, że musiałaś być bardzo przestraszona wszystkim co się stało. Najchętniej odwiózłbym cię do domu, abyś mogła odpocząć, ale najpierw muszę ci zadać parę pytań. Czy możesz mi powiedzieć co się stało?
- Wyprowadzałam konie na pastwisko, kiedy zauważyłam tego człowieka. Mój widok przestraszył go. Chciał uciec, ale zanim zdołał zrobić chociaż jeden krok, stracił równowagę i upadł uderzając głową o płot. Konie przestraszyły się tak szybkiego ruchu i jeden z nich się urwał. Pobiegł przed siebie i nadepnął na leżącego człowieka. Szybko opanowałam zwierzęta i wypuściłam. Sprawdziłam, czy poszkodowany żyje i pobiegłam po pomoc.
- Dziękuję. Przedstawiła to pani bardzo dokładnie. Jeszcze jedno pytanie zanim będzie pani mogła wrócić do domu. Czy kiedykolwiek wcześniej widziała pani tego człowieka?
- Nie
Wyszłam za policjantem z pomieszczenia. Krzyknął na jednego z młodszych mężczyzn, a gdy ten podszedł, kazał mu odwieźć mnie do domu. Młody skinął głową. Już po chwili siedziałam w radiowozie. Podczas podróży prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Obserwowałam obrazy za oknem, starając się zlikwidować narastającą klaustrofobię. Na szczęście podróż nie trwała długo. Odetchnęłam z ulgą, kiedy stanęłam przed bramą stadniny i delikatny wiatr rozwiał mi włosy. Na spotkanie wybiegła mi instruktorka, która przeprowadzała mój test wstępny. Delikatnie objęła mnie ramieniem i zaprowadziła do pokoju.
- Bardzo mi przykro, że tak straszne przeżycia spotkały cię w pierwszym dniu pracy w naszej stadninie. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy zawsze możesz się do mnie zwrócić. Oczywiście dzisiejszy i jutrzejszy dzień masz wolny od pracy. Jestem pewna, że musisz ochłonąć, więc zostawię cię teraz samą. Jakby co możesz znaleźć mój numer obok telefonu.
Wyszła z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Położyłam się na łóżku w mojej głowie wirowały pytania. Oczywiście wiedziałam kim on był. Zastanawiało mnie za to czego ode mnie chciał i dlaczego Sargind go wysłał. Nie był przecież głupi, a powierzanie takiej misji magowi średniej klasy było prawdziwym szaleństwem. Czułam narastający ból głowy. Zdecydowałam przespać się trochę i jutro pojechać do szpitala. Może mag, się obudzi i czegoś się od niego dowiem? Ułożyłam się wygodnie i zebrałam energię z całego ciała i ukryłam w mózgu. Spowolniłam część procesów życiowych wprowadzając się w letarg. Wiedziałam, że w ten sposób nadal jestem czujna, a jak się przekonałam, w tym świecie nikomu nie można ufać.

***

Obudziłam się z myślami trochę bardziej ułożonymi, niż wczoraj. Leniwie zwlekłam się z łóżka. Wypuściłam magię, pozwalając, aby niebieskie iskierki tańczyły mi po skórze. Natychmiast poczułam przypływ nowej energii. Wyciągnęłam z szafki jeansy i biały podkoszulek. Wzięłam letnia prysznic. Dokładnie natarłam ciało maścią z dzikich ziół. Czułam się o niebo lepiej. Znów mogłam jasno myśleć. Spłukałam z siebie emulsję i dokładnie wytarłam się ręcznikiem. Ubrałam się w rzeczy przyniesione z pokoju. Odświeżona skierowałam swoje kroki w stronę kuchni. Wyciągnęłam z lodówki jajka i kawałek boczku. Cicho podziękowałam Bogom za śmierć tych zwierząt tylko dla mojej korzyści. Pokroiłam boczek i wrzuciłam na patelnie, aby lekko się przypiekł. O wiele lepiej orientowałam się w tym świecie, dzięki wspomnieniom Samary. Przemieszałam mięso i wbiłam na nie dwa jajka. Całość przyryłam, aby wolno się piekło. Wyciągnęłam maślankę i nalałam do dwóch kubków. Przygotowałam też masło i chleb. Zadzwoniłam pod numer leżący obok telefonu. Kiedy usłyszałam zaspany głos instruktorki, zaprosiłam ją na śniadanie. Miała przyjść w przeciągu pięciu minut. Wróciłam do jajek, które zaraz powinny być gotowe. Zmniejszyłam gaz. Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc pobiegłam je otworzyć. Zaprosiłam kobietę do stołu i nałożyłam jajka na talerze.
- Mam nadzieję, że będzie pani smakować.
- Możesz mi mówić Iraja. I jak się czujesz?
- O wiele lepiej. Chciałabym pojechać do szpitala, dowiedzieć się, co z tym człowiekiem.
- Zawiozę cię po południu, może być o 4?
- Wspaniale. A jak tam moje konie? Ma się kto nimi zająć?
Reszta rozmowy upłynęła w miłej atmosferze. Iraja musiała iść do pracy. Posprzątałam po śniadaniu. Sprawdziłam ile pieniędzy dostałam od Agnes. Uznałam, że wybiorę się na zakupy. Założyłam wygodne sandały i wyszłam przez bramę na drogę. Puściłam swoją świadomość w poszukiwaniu drogi. Szłam spokojnie, ciesząc się szumem drzew i śpiewem ptaków. Po godzinie dotarłam do miasta. Ruszyłam w stronę rynku. Sprzedawcy nawoływali do zakupów. Rzuciłam się w ten wir kolorów i dźwięków. Przez dwie godziny kupiłam nowe ubrania i ozdoby. Zahaczyłam też o sklep z ziołami. Zadowolona z siebie wróciłam do domu. Powoli zbliżała się 16.